Śnieg – pochyłość – lawina: co zrobić, by się pod nią nie znaleźć

Lawiny są  nieodłącznym elementem górskiej zimy i wbrew obiegowej opinii nie zagrażają nam wyłącznie w górach wyższych i najwyższych. Coraz częściej notowane są wypadki z udziałem turystów w nawet w pogardliwie nazywanych „kapuścianymi” Beskidach czy Bieszczadach.

Powszechnie wiadomo, że najlepszą ochroną jest prewencja – turystyka zimowa nie jest wyjątkiem. Mając niezbędny sprzęt (detektor, sonda i łopatka), zwiększymy swoje szanse na przeżycie, ale i tak czasem wyjęcie ich to za mało. Jak więc najlepiej się chronić? To proste – zrozumieć, jakie czynniki prowadzą do powstania realnego zagrożenia i w jaki sposób współgrają ze sobą.

Jill Fredstone i Doug Fesler przygotowali diagram obrazujący elementy lawiny. Jest to trójkąt, w którym czynniki prowadzące do lawiny (pokrywa śnieżna, teren i pogoda) spięte są bardzo ważną klamrą – nami samymi, czyli sławetnym „czynnikiem ludzkim”.

Ale po kolei:

U podstawy znajdziemy teren. Gdy zaczyna być stromo, siły przyciągania mogą pokonać te trzymające śnieg w miejscu i spowodować lawinę. Najczęściej lawiny schodzą ze stoków w zakresie nachylenia od 30 do 50 stopni. Dlaczego? Otóż w tym zakresie pokrywa śnieżna przypomina nieco jajko postawione na sztorc – niby stoi, ale jakoś tak niepewnie… Poniżej jest zbyt płasko i musi spaść naprawdę dużo śniegu, by pojawiło się tam zagrożenie (chyba że nad nami jest inny, stromszy stok). Z kolei powyżej 50 stopni dla śniegu jest nazbyt pionowo, by w normalnych warunkach tworzyć konieczne do powstania lawiny depozyty. Oprócz tego jeszcze trzeba pamiętać o całym asortymencie pułapek terenowych oraz o tym, jakie podłoże mamy pod śniegiem – metr śniegu na trawie to nie to samo, co metr na tatrzańskim maliniaku z potrzaskanych skał.

Drugim bokiem trójkąta jest pogoda. Śnieg się zmienia – pod wpływem słońca, dodatkowego ładunku białego puchu czy na przykład deszczu, który podmyje cały śnieżny całun gór. I w końcu on – wiatr – nazywany przez najwybitniejszego badacza lawin Szwajcarii przed wojną, Wilhelma Paulckego, „architektem lawin”. To on tworzy groźne nawisy, naprężone niczym struna soczewkowate poduchy śnieżne i czyhające na niczego nieświadomych turystów deski śnieżne. Praktycznie każda składowa pogody ma jakiś wpływ na zjawisko lawin, a wiedza, jak odczytywać te znaki, może zapewnić nam już odrobinę bezpieczeństwa.

Trzeci i ostatni czynnik stanowi sam osiadły śnieg – przede wszystkim pokrywa, którą on tworzy. Wbrew obiegowej opinii śnieg w przekroju potrafi się diametralnie różnić – od puchu, przez spoiste nawiane warstwy, po najgroźniejsze „cukrowate” odmiany szronu wgłębnego, który na złość wędrowcom nie chce się spoić z resztą. Pogoda i teren dodatkowo oddziałują na te zmiany, doprowadzając do metamorfoz, które potrafią śnieg przemienić z niewinnego pudru w bezlitosnego mordercę… By poznać naszego białego kolegę, nie wystarczy go tylko obserwować – warto poznać go lepiej podczas kursu lawinowego pod okiem doświadczonej osoby.

A w środku? A w środku jesteśmy my! Bez człowieka największe lawiny byłyby tylko naukowymi ciekawostkami. Gdyby feralnego 28 stycznia 2003 roku nie było pod Rysami licealistów, sam fakt zejścia lawiny byłby omawiany tylko w wąskim gronie badaczy, ratowników i innych zainteresowanych. Co więcej, statystyka pozostaje tutaj bezlitosna – większość ofiar lawin sama je powoduje. Faktor ludzki jest o tyle ważny, co często traktowany w czasie szkoleń po macoszemu. Sam wykład to za mało. Istotne są także warsztaty prowadzone przez wykwalifikowanych trenerów psychologicznych z różnymi, często niezapowiedzianymi symulacjami i praktycznym wyjściem w teren. Dlatego zapraszamy na specjalistyczne kursy – na nich poznacie śnieg!

Autor tekstu: Sebastian Fijak
www.fijak.pl

Sebastian Fijak to licencjonowany przewodnik górski i terenowy, z uprawnieniami Międzynarodowego Przewodnika Górskiego UIMLA, instruktor na kursach lawinowych, o których więcej informacji tutaj: www.lawiny.com. W krakowskim sklepie Moko w styczniu 2013 r. prowadził prelekcje „Elementarz lawinowy”.

Fot. Michał Fogelman

PR

No posts found